Oddałem mu ten woreczek, zabrałem butelkę, rzuciłem mu jakiś odświeżacz powietrza.
- powiedz, że meblujesz czy coś… i jebie od ciebie koniakiem, tak więc powodzenia – szepnąłem klepiąc go po plecach i podszedłem się ukryć. Po chwili, siedząc w szafie usłyszałem, że otworzył drzwi.
- co tutaj się dzieje?
-no… musze meble…
-teraz?! – napiłem się , nasłuchując dalej
- tak… jakoś wyszło – odpowiedział. Nie mogłem po głosie rozpoznać, co to był za nauczyciel.
- Zrobisz to rano. – powiedział chodząc po pokoju. Zaświecił światło, siedziałem na chwile nie oddychając. Może maja jakieś dodatkowe funkcje? Wyszedł.
- Ivan…? – usłyszałem chłopaka po paru minutach, wypadłem z szafy.
- obecny. – mruknąłem wstając z ziemi. Uśmiechnąłem się do niego.- kto to był?
- trener
- dobrze, że sobie odpuścił – przeciągnąłem się biorąc to co on stworzył. –hmmm jest w tym budynku wyjście na dach?
- pewnie jakieś jest…
- chodź
-co? Teraz? Przecież nas zobaczy, czy usłyszy…
- to gramy dalej, przegrasz, masz wyzwanie udać się ze mną na dach i kropka. –napiłem się i po chwili zabrał mi butelkę. – no tak napij się i ułatwi mi wygraną – zaśmiałem się. Ta cała wygrana, nie była znów taka prosta, jak mogłem sobie to wyobrażać. W sumie specjalnie rzuciłem tym woreczkiem tak, by nie złapał. Uniosłem brew.
- no to wygrałem.
- nie ma tak.
- ale jest dach – zawyłem chcąc tam wyjść.
- no nie, w takim razie ty przegrałeś – odpowiedział.
- nie, nie, nie – przerwałem mu ten triumf. Podszedłem do niego, wziąłem woreczek. – musisz się pogodzić z przegraną.
- mówisz do siebie?- wystawiłem mu, na to, język i położyłem dłoń na jego głowie.
- trudno… -złapałem go i przerzuciłem przez ramię. – no to idziemy kaczko – mruknąłem trzymając go mimo wyrywania się. – no ej, bo cię zacznę łaskotać – zagroziłem. Idąc korytarzem zobaczyłem w oddali nauczyciela. Przekląłem pod nosem, i ruszyłem w bok. Znalazłem plan budynku, przy wejściu na sale. Super. Idziemy po schodach, z workiem cementu. Jeszcze jakby się tak nie wiercił
- mam nogi, mogę iść
- teraz to sobie możesz… Miałeś szanse – mruknąłem. – ej ej… ale nie wypij tam wszystkiego
-ups…
- wredota - prychnąłem idąc po schodach, postawiłem go przy drabince. Po rozbrojeniu włazu, wyszliśmy na dach, niebo było cudowne, bezchmurne, czyste, pięknie. Usiadłem pod kominem i patrzyłem jak chłopak wychodzi.
- będziemy mieć przeje.bane jak ktoś nas usłyszy. – zaśmiałem się, patrząc na chłopaka. Wyciągnąłem komórkę z kieszeni.
- zrobimy bimber? – spytałem z delikatnym uśmiechem- mamy jeszcze drugą butelkę, ale to mało… za wiele innego nie mamy do roboty – mruczałem pod nosem – patrząc jeszcze na to, jaki masz spust – prychnąłem.
<Seo-Joon?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz