Przez okno leniwie sączyło się srebrzyste światło księżyca, oświetlając panele na podłodze. Kurz, który zawsze się unosił i zawsze będzie się unosił, wyglądał niczym wyjęty z jakiejś fantastycznej książki o magicznych stworzeniach, które leczą najgłębsze rany swoim dotykiem. Gdyby się rozjerzeć po pokoju pod numerem 329, możnaby stwierdzić, że sam w sobie aktualnie wygląda jak z bajki. Srebne światło oświetla prawie każdy mebel w jakiejś tam cześci, jednocześnie tworząc przerażacy, ale piękny cień na podłodze, dzięki staremu drzewu, które rośnie w pewnej odległości od mojego okna. Właśnie, mojego. Był jeden element, który psuł idealny obraz bajkowego pokoju. A mianowicie, ja. Stojąca w kuchni, wpatrująca się ślepo w okno, ubrana w jakieś nocne, czarne szmaty, zdecydowanie niepasujące do jej codzienniego stylu. Trzymająca w ręce szklankę z wodą, z której powoli sączyłam życiodajny płyn.
- Jeszcze tylko kilkanaście minut... - szepnęłam sama do siebie, mocniej zaciskając blade palce na szkle. Co jakiś czas zerkałam nerwowo na zegarek, oczekując na całkowitą ciszę nocną, kiedy to każdy powinien już spać, jeżeli chciałby jakoś funkcjonować w dniu jutrzejszym. Ja się... przyzwyczaiłam. A raczej moje ciało i umysł się przyzwyczaiły, że co kilka dni nie śpię tyle ile powinnam, przez tę potrzebę wychodzenia i niesienia cierpienia ludzkości. Nie jestem pewna jak powinnam określić ten nieodłączny aspekt mojego życia. Okropny? Niepotrzebny? Przerażający? Wszystko wydaje się zbytnio przerysowane, wręcz raniące moją osobę.
Idealną ciszę przerwał niecichy odgłos rzucania szkłem do metalowego zlewu. Na grubej szklance pewnie zrobiły się rysy czy nawet pęknięcia, w końcu nie jest niezniszczalna. Wpadłam jak burza do pomieszczenia, w którym spałam i wyjęłam spod łóżka czarną torbę, która ważyła chyba więcej niż powinna. Położyłam ją na niewielkim stoliczku, a potem na brodzie zawiązałam sobie apaszkę, którą potem zasunęłam na nos. Zawsze tak robię, taki nawyk, który nawet niepamiętam skąd się wziął. Po tym wszystkim ponownie chwyciłam torbę i klucze do pokoju. Przerabiałam to wiele razy, ale zawsze istniało prawdopodobieństwo, że ktoś przypadkiem mnie zauważy. Ale... czy właśnie nie też z tego powodu to robię? Aby poczuć ten podniecający dreszczyk ryzyka? To, połączone z adrenaliną i możliwością ranienia innych jest najlepszą mieszanką, której żadna inna przyjemność nie przebije.
Zamknęłam cicho drzwi do pokoju, przekręciłam klucz w zamku, który potem włożyłam do zasuwanej kieszeni w moich spodniach, aby przypadkiem nigdzie nie wypadł. Biegłam korytarzami i schodami, aby tylko jak najszybciej wydostać się z tego więzienia. Chyba mogę to tak nazwać. Nie mamy prawa stąd wychodzić, bo są za nami wysyłane listy gończe jakbyśmy byli jakimiś kryminalistami. W sumie nimi jesteśmy, ale po co to ogłaszać całemu światu? Żeby wiedział kogo ma się bać? Bez sensu. Wybiegłam przez bramę do budynku i podbiegłam do muru, na który z łatwością mogłam wejść. Nie obchodzi mnie to, że może główna brama byłaby otwarta, nie lubię prostych rozwiązań. Wbiegłam w pierwszą lepszą uliczkę. Czasem znajduję jakiś ludzi, którzy sobie spacerowali po nocach, a czasami spotykam prostytutki, na których widok czuję ogarniające obrzydzenie. Tak było również dzisiaj. Zaciągnęłam kobietę do ślepego zaułka. Złamałam jej obie nogi i obcięłam język, aby nie mogła drzeć się wniebogłosy. Po tym uderzyłam ją w głowę młotkiem i całkowicie podziurawiłam brzuch. Już po ciosie w potylicę nie żyła, ale co mi szkodzi, aby jeszcze trochę się pobawić?
Byłam... brudna. Od krwi, od potu. Nie dziwiłam się temu, ale zawsze wprawiało mnie to w dyskomfort. Wróciłam jak najszybciej do szkoły, ale gdy miałam wejść do akademika... poczułam się obserwowana. Popatrzyłam na około, chcąc zobaczyć tego kogoś, o ile ktokolwiek tu był. Kiedy się odwróciłam, ujrzałam postać, która stała oparta o ścianę budynku "D" i mierzyła mnie wzrokiem. Przez chwilę pojedynkowaliśmy się na spojrzenia, nie długo, ale wystarczająco, aby ten ktoś zdążył zauważyć plamy krwi obecne na ciałym moim ciele. Westchnęłam i wbiegłam do internatu, a potem do swojego pokoju. Całe szczęście, że z nikim go nie dzielę. Nie chciałabym kogoś budzić w środku nocy. Na początku wyczyściłam noże pod bieżącą wodą, wytarłam je i gotową torbę znowu schowałam pod łóżko. Potem weszłam do łazienki, gdzie wszystkie moje ubrania jakie miałam na sobie wrzuciłam do umywalki i zalałam zimną wodą, a sama weszłam pod prysznic i pozwoliłam, aby ciecz z kranu moczyła moje włosy i oczyszczała moją skórę.
Zastanawiam się tylko, kto to był. To pierwszy raz kiedy targają mną jakiekolwiek uczucia kiedy wróciłam z nocnej wyprawy. Niepewność, zaskoczeniem, zaduma. Muszę się tego dowiedzieć. Za wszelką cenę.
<Tajemniczy gościu, którzy czaił się po nocach?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz