- Wiem, ale miło poleżeć na zimnym betonie.– wzruszyłem ramionami, na dobrą sprawę sam nie do końca wiedziałem, po co to zrobiłem… w sumie na chu.j. Trzymajmy się, że to za uratowanie du.py… Chociaż nawet za to, nigdy bym się tak nie podłożył. Idiota. - ważne, że mamy latarki, inaczej byś ich nie zabrał, hm?– dodałem, zerkając czy działają. Brakowało nam tylko akcji, pod kryptonimem „bateria”. Świecą, super. Trzymałem się na dobre dwa metry, pamiętając moje ostatnie spotkanie, z tym ptaszyskiem. Gdy tylko czarna potwora się ruszyła, odsunąłem się nieznacznie, co musiało rozbawić chłopaka.
- Nie śmiej się. Lubię swoje włosy. – wystawiłem mu język. – Idziemy? Czy dopiero jutro?
- Jutro. – odpowiedział. Westchnąłem, w sumie racja, niepojawienie się na zapowiadanym wycisku, mogłoby nam tylko zaszkodzić.
Rano, nie mogłem się ruszyć o tej szóstej. Kto normalny wymyśla jakieś zajęcia, tak wcześnie?! Stojąc w szeregu, na zbiórce, czułem się jak na apelu, na którym miałem zostać rozstrzelany. Obudził mnie ten jego pier.dolony gwizdek. Nie do końca orientując się, co właśnie się stało, rozejrzałem się. Po chwili pociągnął mnie za rękę chłopak. Super, biegamy na rozgrzewkę. Ekstra, założę się, że te całe zajęcia, są po to, by później siedzieć spokojnie, na czterech literach. Rozciąganie, rzucanie piłeczką do rytmu tego gwizdka. Miałem ochotę, wepchnąć mu ten gwizdek w dup.e. Po południu mieliśmy po prostu coś robić. Znudziło mu się wydawanie poleceń? Wziąłem piłkę do koszykówki, popatrzyłem na Seo-Joon’a.
- Żartujesz? –zmierzyłem go wzrokiem.
- Chcesz drabinę? – uśmiechnąłem się złośliwie. – Chodź, podsadzę cię. – dodałem rozbawiony. Przyszedł, no to może być zabawnie. Kilka razy trafił, dalej mu przeszkadzałem, na, tyle że nawet się nie zbliżył do rzutu. Przed kolacją, podbiegłem do niego, gdy sobie kozłował w stronę kosza, złapałem i uniosłem, tak by trafił.
- mówiłem, że cię podsadzę kaczko – powiedziałem. Gdy rzucił, postawiłem go na ziemi. Zabawnie się gra z hobbitem w kosza. Zaśmiałem się pod nosem, ruszając na kolację. Po niej ruszymy do kapliczki, miałem nadzieję, że to jego ptaszysko nie przyleci. Może się go trochę bałem… Niestety, ale moje obawy, związane z ptakiem, się sprawdziły. Nie długo po posiłku, gdy jeszcze siedzieliśmy przy stole, przyleciał kruk. Odsunąłem się, pewnie z metr, gdy tylko odwrócił ten dziób, w moją stronę.
- nie wolisz kotki? Kotki są puchate, urocze mają takie oczka i uszka, a to tam siedzące ma dziób, szpon ooo! i chęć mordu. – wymamrotałem – albo pieski? – uniosłem brew – A jak tak kochasz ptaki, to kanarek? Przefarbujemy tego na żółto i spiłujemy dziób. Będzie taki, milutki. – w tym momencie, gdyby nie plastikowy nóż, który wymierzyłem w ptaszysko, pewnie bym nie miał oczu. – no o tym mówię... – wymruczałem i wziąłem talerz jako tarczę.
<Seo-Joon?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz